zawsze możesz być sobą.
Jestem
"Jestem młody jak moja nadzieja
i stary jak beznadziejność.
Jestem młody jak moja wiara
i stary jak zwątpienie.
Jestem młody jak mój zapał
i stary jak moje skargi.
Jestem młody jak mój uśmiech
i stary jak moje humory.
Jestem młody jak moje cnoty
i stary jak moje grzechy.
Jestem młody jak moje zdumienie
i stary jak moje przyzwyczajenia.
Jestem młody jak moja miłość
i stary jak moja bierność.
Jestem młody jak moja łagodność
i stary jak moja zatwardziałość.
Jestem młody jak moja radość
i stary jak moja nuda.
Jestem młody...
Jestem stary...
według woli czy być młodym
czy być starym."
Synowi
Jestes pieknym krajobrazem,
cudownym pejzazem, zapachem zlotej jesieni,
rumianku i wonnej oliwki co wiruje wokol
mnie jak modry walc ukryty w Twoich
chabrowych oczach, unoszac moje
serce skapane w nieustannej milosci do Ciebie.
Jestes bezcennym klejnotem mojego
zycia, gwiazda co oswietla droge w mroku
i sloncem , ktore wstaje o swicie rozdajac
swiatu jasne, cieple promienie,
deszczem spadajacym z kolorowej teczy
blekitnego nieba zmywajac czule
troski wyryte na mej twarzy.
Jestes niegasnacym usmiechem,
radoscia, wesola piosenka na szare dni,
zrodelkiem przejrzystej, zyciodajnej
wody nie gaszacej pragnienia matczynej
milosci, milosci jak stal i delikatnej
jak babie lato.
Chcialbym tak wiele...
Kruchym jestem czlowiekiem
o Panie,
kruche moje zycie
a chcialbym tak wiele.
Swiat otwiera swoje podwoje.
Chwytam w locie jego piekno,
szum morza,
cisze lesnych sciezek,
slonce zatopione w kwiatach
co tula sie do siebie,
trzy chmurki na niebie
rozdzielone wiatrem,
gorskie szczyty
spiete granitowa klamra
i moje zycie
mlode jak nadzieja
z zapalem i radoscia,
z miloscia i przyjaznia,
z humorem i wiara,
z gniewem i zalem.
Delikatne jak mgielka,
kruche jak tafla lodu,
tanczace na linie.
Niewiadome,
nieodgadnione,
piekne.
Jestem...
Jestem, zyje
tu i teraz
obecna, radosna
kazda chwila,
spowita chusta marzen.
Obecna
we mgle uczuc,
na jawie i we snie.
Zyje
z podniesiona glowa,
dniem szarym,
dniem z odrobina slonca.
Zyje
z torba na ramieniu
w autobusie, tramwaju,
na ulicy.
Zyje
zmeczonym krokiem,
uplywajacym czasem,
brakiem pieniedzy
z sercem otwartym.
Jestem
blisko i daleko
zamyslona, niespokojna,
ze lzami na rzesach.
Razem z toba
szczesliwa,
jestem i zyje
wydana swiatu
i niech tak zostanie.
Dojrzewam
Skrzyzowanie drog,
rozstajne sciezki,
poplatane szlaki
ktoredy podazyc?
co wybrac?
Niepewnosc
czas zastanowienia,
czas decyzji.
Stoje niemy, cichy,
przygarbiony
kto pomoze?
Matka we mgle,
bez zaufania ojciec
sasiedzi, krewni
to obcy.
Jestem sam.
W glowie pustka
roje mysli
jak szarancza brzecza, kluja
tepy bol, nieznany, inny.
W srodku pustka, wypalenie
glod milosci,
kromki serca,
zrozumienia.
Dojrzewam od niechcenia
powoli, krok po kroku
w samotnosci z okruchem zalu.
Ukryty z nadzieja,
zapatrzony, zamyslony,
ale z wiara
dojrzewam,
dorastam
sam
krok po kroku
sam!
Nie tak mialo byc...
Tak nie mialo byc
- byly inne plany
snute godzinami w uwitym gniazdku.
Tak nie mialo byc.
W naszych marzeniach
zaczarowany olowek
kreslil przyszlosc
promienna, zyczliwa,
radosna.
Przyszlosc namietna,
troskliwa, wierna
- do dzisiaj.
To teraz - odmienne
krzykliwe, smutne,
obludne.
Wzrok podejrzliwy,
przeszywajacy.
Walace sie sciany,
latane z trudnoscia, od niechcenia
bez dzien dobry,
do widzenia.
Nasze gniazdko jak
szklana bombka
spadajaca, rozbita.
Nie tak mialo byc
- nie tak!
Barwy slow
Slowa cieple, delikatne,
wzruszajace prostota
zabarwione smakiem pomaranczy.
Slowa czule, mieciutkie i zwiewne
jak gesi puch.
Wykwintne, slodkie,wytrawne
jak wino stare, wiekowe.
Prozno ich szukac.
Ukryte gleboko
w czlowieczej otchlani
spia kamiennym snem.
Slowa drwiace,
niepokorne, wplatane w zlosc
z kpiacym usmiechem.
Wybudzone
rwa jak potok,
skazone zloscia,
wmurowane w zycie,
w szarosc i radosc dnia,
w sloneczny brzask,
w ponury, burzowy wieczor.
Slowa cieple,
slowa drwiace,
zlosc i kpina
milosc i radosc
to my,
to ludzie,
to czlowiek.
Spojrzenie
Kocham sercem, myslami,
postawa.
Kocham cierpliwie
bez przymusu, w ukryciu
bez fanfar.
Kocham spojrzeniem
radosnym, cieplym.
Kocham mocno
z wiara w czlowieka.
Po drodze zaufanie
z iskierka zazdrosci,
po drodze przyjazn,
szczere oddanie.
Rozmowy dlugie, krzepiace
- rozmowy nudne bez tematu
szorstkie.
Cisza gwizdzaca w uszach,
rozdarta
- cisza przytulna, bloga.
We dwoje pogodnie, burzowo
razem do konca
w nieznany czas.
Jest dobrze, wspaniale
byc razem, dotrzec tam
- do krainy marzen.
Bez glosu
Skrzywdzony czlowiek
lzy i bol,
rozpacz siegajaca niebios
z glosnym pytaniem - dlaczego?
Wokol przyjaciele-faryzeusze
bezlitosni drapiezcy.
Oblicza
z diabelsko - anielskim usmiechem
wnikajacym w glab wnetrznosci.
Zlozone rece, na ustach falsz
w cichej obludnej modlitwie,
paraliz sumienia,
w oczach blysk zawisci.
Milczace hasla:
sponiewierac, zdeptac,
przekreslic, upokorzyc.
Zabawa w bialych rekawiczkach,
bilet wstepu - trzydziesci srebrnikow.
W samym centrum
tanecznego kregu... on
oskarzony, bez glosu obrony,
bez praw
zamkniety w szponach bezprawia
z ostatnim pytaniem na ustach
Boze moj! kim jestem?
odpowiedz
synu - CZLOWIEKIEM.
Uparte mysli
Noc stawia pierwsze,
niezgrabne kroki.
Srebrny przyjaciel
zaglada w okno
z rozmarzonym wzrokiem,
czarujacym usmiechem.
Skulona w fotelu
okryta babcinym szalem,
wsluchana w cisze
tocze pogawedke z myslami.
Myslami, co kraza
z szelestem nocnej cmy,
wkraczaja z uporem
osla w moj rodzacy sie sen
stawiajac pytania:
- o dzien jutrzejszy
- o pokrecona przeszlosc
- o przyszlosc co przed nami
- o moje slabosci, rozterki.
Drwia niczym krzywe lustra
w wesolym miasteczku.
Mam dosyc!
Ciezko otwieram powieki,
spogladam w okno.
Srebrny przyjaciel
w puchowej chmurce zasypia,
a wraz z nim moje senne,
zmeczone mysli
kolysane starym, bujanym fotelem.
To wszystko co mam
Mam swoj kawalek nieba i skrawek
slonca w zlotej karecie, co rozrzuca
cieplutkie promienie na moja twarz
na przekor wzburzonej chmurze.
W zasiegu reki mam lany zboz
tanczace z chabrami kiedy dmucha
w nie leciutki wietrzyk.
Jest ze mna cisza muszli co rodzi
perly i lazurowa wolnosc mewy,
olsniona barwa i zapachem morza.
W plecaku niose spiew ptakow
zmieszany wonia sosen i swierkow,
lesnych jagod, malin i poziomek
slodkich jak Twoje usta
i cierpliwosc mrowek, ktorej mi brak.
Sa ze mna gorskie szczyty dumne,
tajemnicze, zatopione w bialej modlitwie sniegu.
To wszystko co posiadam,
to wszystko czym sie zachwycam,
to wszystko czym zyje.
W życiu moim
Naiwność, jak dziewictwo, owoców nie zbiera,
tak mi przyszło do głowy… dzisiaj, tu i teraz.
Co innego się marzy, co innego w scenie,
więc może mi się zdarzyć, że nie jestem w cenie.
Nic mi o tym nie sądzić i nic nie wybierać,
lecz nie zamierzam błądzić,
błędów skutków zbierać.
Moje życie jest proste, jak pędy na wiosnę,
wkrótce słońce zaświeci i może… urosnę?
A może słońce tylko pokaże mi drogę
i może zrobię wkrótce, to, czego nie mogę:
wybiorę mą samotność i niech tak zostanie,
takie samo jest zawsze… ludzkie przemijanie.
W życiu moim już była miłość i niewola,
więc nie zejdę przegrany z tego życia pola.
Poznałem tę maksymę, co za wszystko starczy,
powrócić umiem z pola…z tarczą lub na tarczy!
Całe życie człek walcząc nie zawsze podoła,
aż przyjdzie ten, co stworzył… przyjdzie i zawoła.
Odpowiedzi jedynej władca oczekuje….
jemu się nie odmawia, jemu się wtóruje.
Jednak nikt nie wie kiedy, ja tego nie zmienię,
mimo, że piękna życia mam wielkie pragnienie
i przyglądam się bacznie mojej życia tarczy.
Nawet za najpiękniejsze… nagrobek wystarczy.
Zła dziewczyna
Jestem złą dziewczyną
Każdy o tym wie
Bo jak można być dobrym
Gdy ciągle rani się.
Gdy ręce wciąć drapią
A słowa ranią
Gdy oczy niemile patrzą
I uszy nie słuchają.
Gdy serce nikogo nie kocha
A anioł wciąż szlocha
Bo mówi mi coś
Ale ja nie słucham Go.
Jak można dobrym być
Gdy diabeł górę wziął
Skradł serce mi
I siedzi w nim.
Ja sił już nie mam
By bronić się
Dlatego ludzie Wy brońcie się
I zranić nie dajcie się.
Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,
A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.
I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o Dziewczynie,
I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...
Mówili o niej: "Łka, więc jest!" - I nic innego nie mówili,
I przeżegnali cały świat - i świat zadumał się w tej chwili...
Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?
"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.
Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!
Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...
I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną!
Lecz cienie zmarłych - Boże mój! - nie wypuściły młotów z dłoni!
I tylko inny płynie czas - i tylko młot inaczej dzwoni...
I dzwoni w przód! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?
"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty cień do jedenastu innych rzecze.
Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się mrokom nie opiera!
I powymarły jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera...
I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...
I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!
Lecz dzielne młoty - Boże mój - mdłej nie poddały się żałobie!
I same przez się biły w mur, huczały śpiżem same w sobie!
Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!
I nie wiedziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?
"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.
I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!
Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było oprócz głosu!
Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?
Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów.
I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?